piątek, 31 lipca 2015

Igni Feri - Rozdział 2 (Po operacji)

Wczoraj przeszedłem artroskopii kolana - nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Dziś jednak wracam z nowymi siłami i motywacją do działania!
                                                                             Igni Feri

ROZDZIAŁ DRUGI
Piip, pii bib… Uderzyłem w budzik ręką. Popatrzyłem na zegarek. Za dziesięć dziesiąta. Zerwałem się z łóżka, o dwunastej miałem mieć spotkanie z Myriam Raly.
      Jedną z najlepszych wojowniczek jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi, a aktualnie przywódczynią naszego małego klubu. Dość sporym błędem byłoby spóźnić się na spotkanie, akurat z tak wysoko postawioną osobą. Powoli rozejrzałem się za jakąś bielizną. Zajrzałem do szafki. Leżała tam ostatnia para czarnych bokserek. Wciągnąłem je na siebie, i odwróciłem się szukając skarpetek. Znalazłem je w szufladzie obok łóżka. Szybko znalazłem resztę mojej garderoby. Założyłem czarny T-shirt z czerwonym napisem „ You must go straight to hell ”, parę postrzępionych na kolanach czarnych jeansów, oraz ciemny długi płaszcz. Zgarnąłem z blatu klucze do mieszkania i wyszedłem na zewnątrz. Zamykając drzwi rozejrzałem się po klatce schodowej. Mój wzrok padł na karteczkę, którą ktoś przymocował do okna. Ostrożnie odlepiłem papierek. Na odwrocie napisano słowa „ Znam twój sekret, spotkajmy się jutro o 12:00 w Kawiarni Black Roses na Baker Street”. Zastanowiłem się, o którą tajemnicę chodziło tej osobie. O tą, w której staram się zrobić coś niemożliwego, czy też o spotkaniu z demonem.. Przełknąłem ślinę. Teraz nie mogłem o tym myśleć za godzinę mam spotkanie z Myriam, a podróż o tej godzinie.. Była bardzo mozolna. Ruszyłem na przystanek. Zapowiadał się piękny dzień, powoli zaczynały się zbierać chmury deszczowe, a drzewa zrzucały liście, które wirowały w powietrzu. Wdychając tlen, szybkim krokiem zbliżyłem się do celu. Autobus miał przyjechać za około dziesięć minut, a spotkanie miało odbyć się za godzinę. Powinienem zdążyć. Ciekawe co robi Annabeth, zastanowiłem się. Gdy wczoraj w nocy wróciłem do domu zastałem ją śpiącą na kanapie, lecz gdy obudziłem się rano już jej nie było. Niestety, nie miałem za dużo czasu na takie rozmyślania, ponieważ mój transport właśnie przyjechał. Wsiadłem do autobusu i stanąłem pod oknem tak bym widział gdy ktoś wchodzi, którymkolwiek wejściem. Pociągnąłem powietrze nosem. Autobus nie pachniał zbyt przyjemnie, była to mieszanina ludzkiego potu i starej skóry. Z radia leciała piosenka Skylar Grey „Words”, co bynajmniej nie poprawiało mi humoru. Nie wiem dlaczego, ale miałem złe przeczucia odnośnie tego spotkania. Nareszcie zatrzymaliśmy się na moim przystanku. Szybko wysiadłem i ruszyłem drogą. Powoli rozglądając się po okolicy, starałem się zlokalizować Kościół Świętej Małgorzaty.
   Pewnie większość księży nie zdaje sobie z tego sprawy, ale pod ich świątyniami od lat zbierają się rycerze by omówić własne interesy. Oczywiście mamy także wiele siedzib, innych niż Święte Miejsca, aczkolwiek korzystamy z nich w sprawach większej wagi, bądź szkolenia rekrutów.
 Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Obejrzałem się. Zobaczyłem dziewczynę, którą spotkałem wcześniej w klubie. Teraz mogłem przyjrzeć jej się dokładniej. Była blondynką, o długich prostych włosach. Miała na sobie czarny krótki płaszcz, legginsy i martensy. Ogólnie rzecz biorąc wyglądała bardzo atrakcyjnie. Ale to jej wzrok przyciągał najwięcej uwagi. Wcześniej zauważyłem tylko , że ma brązowe oczy. Pomyliłem się. Miała śliczne piwne oczy, a jedyne, co było w nich brązowego, to obwódka wokół źrenicy. Niestety, były one smutne. Powoli ruszyłem w jej kierunku. Nie wiem co ją spłoszyło, ale zaczęła uciekać. Ruszyłem za nią.  Liście szeleściły mi pod stopami, gdy biegłem w jej kierunku. Nie miała szansy uciec. Zostało mi około stu metrów do złapania jej. Skręciła w pierwszą ciemną uliczkę. Ślepy zaułek nie miała gdzie pobiec, od wolności odgradzał ją sześciu metrowy mur. Powoli ruszyłem w tamtą stronę. Nie śpieszyło mi się, a lubiłem budować napięcie. Jednak gdy wszedłem w ulicę moim oczom ukazał się tylko widok jednego kosza na śmieci. Nie miała szansy się tam zmieścić. Powoli podszedłem do miejsca gdzie zaczynał się mur. Przyjrzałem się śladom. Wyglądało to tak jakby rozpłynęła się w powietrzu. Kiedy już miałem wracać, mój wzrok padł na karteczkę papieru leżąca na środku zaułku. Schyliłem się. Widniał na niej napis „ Black Roses”.
  Drugi raz w tym dniu spotykam się z tą nazwą. Podejrzany zbieg okoliczności. Popatrzyłem na zegarek. Spóźniłem się już dziesięć minut, stwierdziłem, że chyba nie warto bardziej kusić losu. Truchtem ruszyłem w stronę Kościoła.
     Wątpię żeby Myriam liczyła mi kwadrans studencki, ale akurat o tyle się spóźniłem. Biegiem wpadłem do korytarza. Skinieniem głowy pozdrowiłem siedzących przy wejściu rycerzy i zapukałem do drzwi.
- Wejść – odpowiedział mi damski głos.
   Powoli nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Rozejrzałem się po pokoju. Po obydwu stronach wznosiły się śnieżnobiałe kolumny. Na samym środku Sali stał posąg Archanioła Michała. To on zainspirował Nathaniel’a Raly do założenia organizacji walczącej z demonami, fizycznie jak i mentalnie..
    Przed posągiem znajdowało się biurko, za którym siedziała wnuczka twórcy „Rycerzy Jasności”. Była około czterdziestoletnią kobietą, o kruczoczarnych kręconych włosach i niebieskich jak niebo oczach, w których drzemała wiedza i inteligencja. Zatrzymałem się trzy metry przed stołem i skłoniłem głowę.
- Usiądź dziecko – westchnęła.
Pokornie posłuchałem jej polecenia. Po pierwsze spóźniłem się, co było niedojrzałe, więc nie miałem pretensji za to, że mówiła do mnie „dziecko”, a po drugie nie warto było sobie robić wroga z tak potężnej osoby.
- Jesteś bardzo podobny do Twojego ojca.. Ale masz też wiele cech, których Twój tata nie miał.. – rzekła.
- Boski wygląd? – zaryzykowałem.
- Arogancję i niedojrzałość. – rzekła. – Możesz być wielkim rycerzem, a zachowujesz się jak dzieciak.
Czekała, aż coś odpowiem, ale ja tylko milczałem. Westchnęła.
- Zacznij to traktować poważnie. Masz coś czego nikt inny wcześniej nie posiadał. Nie zmarnuj tego. A teraz cel w jakim Cię wezwałam. Znalazłam dla Ciebie kolejną misję..
- Zamieniam się w słuch.
- Będziesz musiał wyśledzić i zniszczyć pewnego demona, nazywa się Fokalor. Jeden z potężniejszych po upadku. Zaczął zabijać ludzi, których pętał. Twój cel to eliminacja, a w najgorszym przypadku odesłanie.
- To nie jest przypadkiem jeden z „ Wielkich Generałów Piekła”? – zdziwiłem się.
- Ten sam. – powiedziała z uśmiechem. – Twoja pierwsza tak poważna misja, nie zmarnuj szansy.
Kiedy już miałem wychodzić zatrzymała mnie.
- Zanim wyjdziesz. – powiedziała ze złośliwym uśmiechem. – Przeprowadzasz się do gimnazjum dla kadetów. Będziesz się uczył z jedną klas początkujących.
Ostatnie zdanie wbiło mnie w ziemie. Początkujący.. Uczniowie w moim wieku, którzy dopiero wkraczali w nasz świat. To normalny wiek, w którym zaczyna się naukę naszego zawodu. Mi mówiono, że edukację zacząłem wcześniej, tylko z powodu, braku ojca i matki. Miałem prywatnych nauczycieli i od zawsze szkolono mnie na rycerza. A teraz musiałem zmierzyć się z dzieciakami, które nie wiedziały zupełnie nic o mojej profesji. Będę musiał chronić im tyłki przy najprostszych zadaniach. Misje, które oni będą robić ja robiłem w wieku dziesięciu lat. Zatrząsłem się ze złości. Sądząc po jej uśmiechu właśnie taki zamiar miała, a mianowicie jak najbardziej mnie wkurzyć. Odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem w stronę wyjścia, wychodząc trzasnąłem drzwiami. Gdy zobaczyli mnie rycerze przy wyjściu uśmiechnęli się i wręczyli mi plan lekcji.
- Brawo Chris, pierwsza misja. – Wystawił dłoń. Po namyśle uścisnąłem ją mocno. Nie było sensu wyżywać się na świecie za własne porażki. – A co do tej szkoły.. Nie wiem co powiedzieć.
- Dziękuje Davidzie. Masz może pojęcie gdzie znajduje się to miejsce gdzie mam mieszkać?
- Czwarty Zakon. Pokój numer sześćset dziesięć.
- Dobrze, przekażesz Gabrielowi, że chciałbym się z nim spotkać?
- Oczywiście i przypominam, że dla młodych kadetów odbędzie się uroczysta kolacja o godzinie dwudziestej. Do zobaczenia młody rycerzu.
-Dziękuję. Do zobaczenia.
   Ruszyłem szybkim krokiem w stronę korytarza. Musiałem wrócić do mojego mieszkania spakować się. Zgodnie z naszym prawem przeprowadzka miała trwać dokładnie jeden dzień. Nie do końca wiadomo dlaczego zostało to ustalone,  ale jeśli tak postanowił Nathaniel z pewnością miało to jakiś cel.    
         Wróciłem tym samym autobusem do domu. Powoli wchodziłem po schodach, tym razem już na oknie nie wisiała żadna karteczka. Zacząłem kluczami gmerać przy zamku. Bez zastanowienia wszedłem do środka o tej godzinie zawsze z Annabeth jedliśmy kolację, więc zaskoczyło mnie, że jeszcze jej nie było. Miałem coraz gorsze przeczucia. Powiedziałaby mi gdyby wychodziła gdzieś na dłużej. Może już przeniosła rzeczy do naszego nowego domu? Chodź z tego co wiem tylko ja musiałem się przeprowadzić. Nie posiadałem czasu na myślenie, musiałem się spakować, a wieczorem czekało mnie spotkanie z Gabrielem. Może go przy okazji zapytam czy wie coś o mojej siostrze.. Zacząłem przenosić swoje rzeczy z szafek do walizki. Po skończeniu wziąłem jeszcze szybki prysznic i gdy już miałem wychodzić, stwierdziłem, że napiszę jej karteczkę o moich przenosinach, by się nie martwiła. Z torbą na ramieniu zszedłem na dół. Zakon czwarty mieścił się w willi kilometr za miastem. Wziąłem taksówkę. Podałem adres – Sant Anthony 4a. Zastanawiałem się nad tymi wszystkimi dziwnymi wydarzeniami, które miały miejsce przez te ostatnie dwa dni. Czułem, że to wszystko było w jakiś sposób połączone. Nie miałem czasu na dalsze rozważania, ponieważ dojechaliśmy do celu. Przed moimi oczami rozciągnął się widok parku ćwiczebnego oraz wysokiego białego budynku, którym był mój nowy dom. W parku niedaleko gmachu rosły jabłonie, śliwy i jeszcze inne drzewa, których nie potrafiłem rozpoznać. Po obu stronach wejścia znajdowały się dwie białe kolumny. Same drzwi zostały zrobione z ciemnego drewna, które teraz pochłaniało promienie słońca. Powoli ruszyłem w stronę zakonu. Rozglądałem się na boki. Pole, na którym ćwiczyli kadeci, było dobrze przygotowane. Wszędzie znajdowały się drążki, tarcze strzelnicze, piłki lekarskie i hantle. Doszedłem do ganku i nie śpiesząc się, trzy razy zapukałem do drzwi. Otworzył mi siwy staruszek.
- Pan LeBlanc? – zapytał się drżącym głosem.
- Tak.
- Proszę za mną.
   A więc ruszyłem za nieznajomym w głąb domu. Co dało się od razu zauważyć, to  to, że zakon  był całkiem skromnie urządzony. Od czasu do czasu można było zauważyć krzesło opierające się o jakąś ścianę. Przystanęliśmy przy drzwiach, broniących dostępu do następnej części domu. Lokaj pogmerał przy zamku i otworzył je na oścież.  Ten korytarz miał większą ilość pomieszczeń. Prawdopodobnie były to sale typowo naukowe, natomiast staruszek prowadził mnie do części mieszkalnej. Przyglądałem się wszystkim rzeczom, które mnie otaczały. Nie było ich za wiele, aczkolwiek przyciągały uwagę. Ruszyliśmy dalej. Po paru krokach lokaj przystanął.
- Tu musi już Pan iść sam. Do końca korytarza pierwsze drzwi nie przegapi Pan. – rzekł, wręczając mi klucz.
  Zaskoczyło mnie to, ale nic nie powiedziałem. Ruszyłem za wskazówkami. Po paru chwilach stanąłem przed wejściem. Przekręciłem klucz w zamku, a drzwi ustąpiły z cichym jęknięciem. Przed moimi oczami rozciągnął się widok szeregu pokoi. Niosąc torbę na ramieniu, szybko sprawdzałem numery. Sześćset siedem, sześćset osiem, sześćset dziewięć, sześćset dziesięć. Pchnąłem skrzydło pokoju i wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Stało tam jedno łóżko, szafka nocna, trzy komody i   wejście prawdopodobnie do łazienki. Skromny pokój, ale w sam raz do moich potrzeb. Rzuciłem torbę na łóżko i zacząłem się rozpakowywać. Po dłuższej chwili, udało mi się wszystko jako tako zorganizować. Położyłem się na materacu. Leżałem zaledwie od paru minut gdy usłyszałem, że ktoś puka do drzwi. Nie śpiesząc się podniosłem się z łóżka i ruszyłem w ich  stronę . Powoli je uchyliłem, przed wejściem stała piękna dziewczyna. Miała duże niebieskie oczy i czarne jak kruk włosy. Na sobie nosiła tylko białą przylegającą sukienkę z głębokim dekoltem. Zmierzyła mnie wzrokiem, chyba niezbyt jej się spodobałem.
- Pan Gabriel, chce się z Tobą spotkać o godzinie osiemnastej w pubie „Black Cat”. – rzekła.
- Dziękuję, czy przekazuje jakieś dodatkowe informację?
- Nie, ale prosił żeby się Pan tym razem nie spóźnił.
- Oczywiście, jak zawsze.
  Zmarszczyła brwi.
- Nie mam już nic więcej do powiedzenia, żegnam panie LeBlanc.

   Nie odezwałem się, tylko zamknąłem drzwi. Musiałem powoli zacząć się szykować, bo dochodziła godzina siedemnasta, a tym razem naprawdę nie chciałem się spóźnić na spotkanie z Gabrielem. Najwyraźniej przyjdę troszkę później się na dzisiejszą kolację. Ruszyłem w stronę łazienki..

4 komentarze:

  1. Fajne to całkiem
    http://happinessismytarget.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem 15 lat, więc szału pewnie nie robi, ale sentyment mam do tego :D

      Usuń
  2. Bardzo fajnie napisane,czekam na kolejny post:)

    OdpowiedzUsuń