piątek, 31 lipca 2015

Mój Przyjaciel - Golem

Mój Przyjaciel – Golem

Twór zaciekawił mnie, gdyż był mną, a ja byłem tworem i wszystko wokół odczuwałem w pełni. ~ J. D.
  Świat budował się na moich oczach. Kamienne bloki powstawały z szarego prochu, który niesiony wiatrem zasilał krańce ziemi.
  Wszystko to było poruszające, a moje serce trzepotało radośnie w piersi. Wiedziałem, że każdy fragment tego uniwersum jest częścią mnie.
   Na początku zrodził się chaos, a chmura pełna odpadków wirowała, przybierając coraz to nowsze kształty. Widziałem w niej czerwień i biel – moje ulubione kolory. Po pewnym czasie pył zatrzymał się i ukształtował coś na kształt sylwetki. Czarne, pozbawione wyrazu oczy spojrzały na mnie.
  - No pięknie – rzekłem z przekąsem. – Teraz jesteśmy tu we dwóch.
  Stwór przekrzywił lekko głowę, a następnie dłonią pozbawioną palców dotknął mojego policzka – odwzajemniłem gest. Ciałem przyjaciela wstrząsnął dreszcz, lecz nie przejmowałem się tym.. Musiałem go ukształtować. Wolną rękę zanurzyłem w jego esencji, zmieniając ją. Opuszkami wyczuwałem stalowy rdzeń, pulsujący w piersi.
  - Będzie bolało – ostrzegłem.
  Zacisnąłem dłoń i delikatnie ją obróciłem. Głęboki ryk przeciął powietrze. Zdawało się, że sam kosmos woła Boga o pomstę.
  Ma myśl głęboko zakorzeniła się w potworze.. Była również jego myślą. Skalne bloki oderwały się od podłoża i podążyły w stronę mego dzieła. Prehnitowe ciało poruszyło się niezgrabnie. Teraz stwór znacznie bardziej przypominał człowieka, mimo iż wykonany był ze „słonecznej wody”.
  - Chodźmy.
  Głaz posłusznie ruszył za mną. Wiedział, że jesteśmy jednym. Ja należałem do niego, a on do mnie – zasada równowartej wymiany.
  Odczuwanie z jednej strony było przekleństwem, a z drugiej rozkoszą. Dostąpiłem zaszczytu, otrzymując duszę, lecz wciąż w pełni nie pojąłem zasad kierujących światem.
  Czerń rozciągała się przed nami, a wszystko wokół był nieruchome. Nicość nie jest niczym, bo przecież nicość „była” i wciąż się przede mną unosiła.
  Pstryknąłem palcami, a na niebie uformowały się gwiazdy. Niebieskie punkty ozdobiły nieboskłon, dając upust mej wściekłości. Każda z nich była wyjątkowa, choć tylko jedna miała być początkiem. Zmrużyłem oczy. Zamarznięta woda opadła na nas, roztrzaskując się na skórze kompana. Oceany, rzeki i jeziora powstały z błękitnych skał, które chwilę wcześniej miałem obrócić w perzynę. Nie podobały mi się, więc postanowiłem je zniszczyć.
  Stworzyłem ziemię płaską, pokrytą tylko cienką warstwą płynu. Za horyzontem rysowało się słońce, które było apogeum mej twórczości.
  - Jak się nazywam? – spytał mnie stwór głosem chłopca.
  - Dowiesz się, gdy skończę – odparłem z uśmiechem.

  To wszystko jest mną.
  Dotknąłem klatki mego przyjaciela. Jego kształt znów się zmienił – teraz był gigantycznym posągiem, zdolnym utrzymać w swych dłoniach górę. Brązowe ciało pokryły pnącza, a jego kamienna głowa stała się fundamentami miasta.
  - Zdradzisz wreszcie me imię?
  - Owszem – przytaknąłem. – Zwiesz się Golem i jesteś mną. Wiesz po co cię stworzyłem?
  - Nie – pokręcił głową.
  - By nie być samotnym.


PS. Mowa o świecie wyobraźni - take care ;)

Esej - Współcześni bogowie

Znowu krytyka edukacji, ale..


Bogowie


Gigantyczne pomieszczenie oświetlały podwieszone pod sufitem lampy. W całej sali rozmieszczono kilkanaście łóżek polowych, na których spoczywały ciała. Większość z nich wyzionęła już ducha, lecz część wciąż uparcie trzymała się życia. Zgromadzeni żywo między sobą dyskutowali, dziś musieli podjąć trudną decyzję.
 - Nadszedł ich czas - rzekł Internet.
- Trudno im odejść - wzruszył ramionami Komputer. - Wiele tysięcy lat byli bogami, nie jest łatwo pożegnać się ze światem.
- Ludzie się do nas nie modlą - jęknęła Muzyka. - Umieramy..
Rzeczywiście, ostatnie dwudziestolecie nie było dla obecnych nazbyt łaskawe. Technologia i nauka wyparły sztukę z umysłu człowieka. Proces ten nie był szczególnie trudny, wyobraźnia  stoi na skraju wymarcia. Ich zachowania zostały wpisane w szablon, a wszelka kreatywność przepadła wraz z powstaniem publicznych placówek edukacyjnych. No cóż im głupsi ludzie, tym głupsi bogowie.. Kilkadziesiąt kilometrów pod pozłacanym parkietem gnieździły się ośrodki miejskie, w których podobno kształtowano kulturę. Tylko wielcy indywidualiści wciąż biegle operowali kiedyś powszechnym orężem - własnym zdaniem.
- Już nic nie możemy zrobić - stwierdził Telefon. - Niedługo obrócą się w pył.
- Albo my, albo oni - przytaknął Telewizor. - Nic nie możemy zrobić, to zebranie nie ma sensu..
- Nie szanujecie swoich poprzedników? - warknął ze swego miejsca Romantyzm. - Jestem jednostką wybitną!
- Nikt cię za takową nie uważa - westchnął Komputer. - Twój czas przeminął tak jak i wiedza humanistów.
- Wciąż nauczają! - zaprzeczył rozmówca.
- Raczej zniechęcają młodzież - odparł z uśmiechem Telefon. - Brak postępu to śmierć, a twa epoka już przeminęła.
- Mówię to ze smutkiem, lecz mój przedmówca ma rację - zgodziła się Muzyka. - Część ludzi zakochała się w naszych starych obliczach i dlatego nie możemy powrócić do swej dawnej formy.
- Nieumiejętnie przekazywana jest wiedza?
- Sztywno klepane formułki, nie mają wiele wspólnego z rozwojem - rzekł Internet. - Ich nauczyciele nie chcą rozwijać wyobraźni, dlatego też podupadacie na zdrowiu.
- To prawda.. Myślenie stwarza zagrożenie - zgodził się Romantyzm.
- Dla obecnego sytemu i owszem - odparł Telewizor. - Wiele wam nie zostało.
Po sali przebiegł szmer niezadowolenia. Z każdym dniem potęga nowych bóstw rosła, pożerając przy tym ciała dawnych wartości. Ostatnie promienie słońca wpadały przez otwarte okno, opadając na twarze zebranych. Śmierć przyjdzie do nich we śnie, tak by nie odczuwali bólu.
- Człowieczeństwo upada? - spytało ze smutkiem Malarstwo.
- Za kilkaset lat Stwórca zresetuje cywilizacje i wy również odrodzicie swe jestestwo.
- Rozumiem - przytaknął. - Znów im się nie udało?
- Niestety.
Nadejście nowych bogów zwiastowało apokalipsę. Ludzie są selekcjonowani, a społeczeństwo pozbawione będzie ideałów. W tym momencie większość potencjalnych twórców szkolona jest by w przyszłości zostać maszynami. Wyobraźnia i sztuka pomagają nam wykształcić człowieczeństwo, lecz w wieku XXI niemal całkowicie je zignorowaliśmy.
***
W uszach chłopca wetknięte były słuchawki, a oczy utkwione miał w małym ekranie telefonu. Świat dookoła choć piękny, nie absorbował uwagi Adama. Urządzenie pochłonęło młodzieńca bez reszty.

Inspirowane: Neil Gaiman :)




Igni Feri - Rozdział 2 (Po operacji)

Wczoraj przeszedłem artroskopii kolana - nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Dziś jednak wracam z nowymi siłami i motywacją do działania!
                                                                             Igni Feri

ROZDZIAŁ DRUGI
Piip, pii bib… Uderzyłem w budzik ręką. Popatrzyłem na zegarek. Za dziesięć dziesiąta. Zerwałem się z łóżka, o dwunastej miałem mieć spotkanie z Myriam Raly.
      Jedną z najlepszych wojowniczek jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi, a aktualnie przywódczynią naszego małego klubu. Dość sporym błędem byłoby spóźnić się na spotkanie, akurat z tak wysoko postawioną osobą. Powoli rozejrzałem się za jakąś bielizną. Zajrzałem do szafki. Leżała tam ostatnia para czarnych bokserek. Wciągnąłem je na siebie, i odwróciłem się szukając skarpetek. Znalazłem je w szufladzie obok łóżka. Szybko znalazłem resztę mojej garderoby. Założyłem czarny T-shirt z czerwonym napisem „ You must go straight to hell ”, parę postrzępionych na kolanach czarnych jeansów, oraz ciemny długi płaszcz. Zgarnąłem z blatu klucze do mieszkania i wyszedłem na zewnątrz. Zamykając drzwi rozejrzałem się po klatce schodowej. Mój wzrok padł na karteczkę, którą ktoś przymocował do okna. Ostrożnie odlepiłem papierek. Na odwrocie napisano słowa „ Znam twój sekret, spotkajmy się jutro o 12:00 w Kawiarni Black Roses na Baker Street”. Zastanowiłem się, o którą tajemnicę chodziło tej osobie. O tą, w której staram się zrobić coś niemożliwego, czy też o spotkaniu z demonem.. Przełknąłem ślinę. Teraz nie mogłem o tym myśleć za godzinę mam spotkanie z Myriam, a podróż o tej godzinie.. Była bardzo mozolna. Ruszyłem na przystanek. Zapowiadał się piękny dzień, powoli zaczynały się zbierać chmury deszczowe, a drzewa zrzucały liście, które wirowały w powietrzu. Wdychając tlen, szybkim krokiem zbliżyłem się do celu. Autobus miał przyjechać za około dziesięć minut, a spotkanie miało odbyć się za godzinę. Powinienem zdążyć. Ciekawe co robi Annabeth, zastanowiłem się. Gdy wczoraj w nocy wróciłem do domu zastałem ją śpiącą na kanapie, lecz gdy obudziłem się rano już jej nie było. Niestety, nie miałem za dużo czasu na takie rozmyślania, ponieważ mój transport właśnie przyjechał. Wsiadłem do autobusu i stanąłem pod oknem tak bym widział gdy ktoś wchodzi, którymkolwiek wejściem. Pociągnąłem powietrze nosem. Autobus nie pachniał zbyt przyjemnie, była to mieszanina ludzkiego potu i starej skóry. Z radia leciała piosenka Skylar Grey „Words”, co bynajmniej nie poprawiało mi humoru. Nie wiem dlaczego, ale miałem złe przeczucia odnośnie tego spotkania. Nareszcie zatrzymaliśmy się na moim przystanku. Szybko wysiadłem i ruszyłem drogą. Powoli rozglądając się po okolicy, starałem się zlokalizować Kościół Świętej Małgorzaty.
   Pewnie większość księży nie zdaje sobie z tego sprawy, ale pod ich świątyniami od lat zbierają się rycerze by omówić własne interesy. Oczywiście mamy także wiele siedzib, innych niż Święte Miejsca, aczkolwiek korzystamy z nich w sprawach większej wagi, bądź szkolenia rekrutów.
 Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Obejrzałem się. Zobaczyłem dziewczynę, którą spotkałem wcześniej w klubie. Teraz mogłem przyjrzeć jej się dokładniej. Była blondynką, o długich prostych włosach. Miała na sobie czarny krótki płaszcz, legginsy i martensy. Ogólnie rzecz biorąc wyglądała bardzo atrakcyjnie. Ale to jej wzrok przyciągał najwięcej uwagi. Wcześniej zauważyłem tylko , że ma brązowe oczy. Pomyliłem się. Miała śliczne piwne oczy, a jedyne, co było w nich brązowego, to obwódka wokół źrenicy. Niestety, były one smutne. Powoli ruszyłem w jej kierunku. Nie wiem co ją spłoszyło, ale zaczęła uciekać. Ruszyłem za nią.  Liście szeleściły mi pod stopami, gdy biegłem w jej kierunku. Nie miała szansy uciec. Zostało mi około stu metrów do złapania jej. Skręciła w pierwszą ciemną uliczkę. Ślepy zaułek nie miała gdzie pobiec, od wolności odgradzał ją sześciu metrowy mur. Powoli ruszyłem w tamtą stronę. Nie śpieszyło mi się, a lubiłem budować napięcie. Jednak gdy wszedłem w ulicę moim oczom ukazał się tylko widok jednego kosza na śmieci. Nie miała szansy się tam zmieścić. Powoli podszedłem do miejsca gdzie zaczynał się mur. Przyjrzałem się śladom. Wyglądało to tak jakby rozpłynęła się w powietrzu. Kiedy już miałem wracać, mój wzrok padł na karteczkę papieru leżąca na środku zaułku. Schyliłem się. Widniał na niej napis „ Black Roses”.
  Drugi raz w tym dniu spotykam się z tą nazwą. Podejrzany zbieg okoliczności. Popatrzyłem na zegarek. Spóźniłem się już dziesięć minut, stwierdziłem, że chyba nie warto bardziej kusić losu. Truchtem ruszyłem w stronę Kościoła.
     Wątpię żeby Myriam liczyła mi kwadrans studencki, ale akurat o tyle się spóźniłem. Biegiem wpadłem do korytarza. Skinieniem głowy pozdrowiłem siedzących przy wejściu rycerzy i zapukałem do drzwi.
- Wejść – odpowiedział mi damski głos.
   Powoli nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Rozejrzałem się po pokoju. Po obydwu stronach wznosiły się śnieżnobiałe kolumny. Na samym środku Sali stał posąg Archanioła Michała. To on zainspirował Nathaniel’a Raly do założenia organizacji walczącej z demonami, fizycznie jak i mentalnie..
    Przed posągiem znajdowało się biurko, za którym siedziała wnuczka twórcy „Rycerzy Jasności”. Była około czterdziestoletnią kobietą, o kruczoczarnych kręconych włosach i niebieskich jak niebo oczach, w których drzemała wiedza i inteligencja. Zatrzymałem się trzy metry przed stołem i skłoniłem głowę.
- Usiądź dziecko – westchnęła.
Pokornie posłuchałem jej polecenia. Po pierwsze spóźniłem się, co było niedojrzałe, więc nie miałem pretensji za to, że mówiła do mnie „dziecko”, a po drugie nie warto było sobie robić wroga z tak potężnej osoby.
- Jesteś bardzo podobny do Twojego ojca.. Ale masz też wiele cech, których Twój tata nie miał.. – rzekła.
- Boski wygląd? – zaryzykowałem.
- Arogancję i niedojrzałość. – rzekła. – Możesz być wielkim rycerzem, a zachowujesz się jak dzieciak.
Czekała, aż coś odpowiem, ale ja tylko milczałem. Westchnęła.
- Zacznij to traktować poważnie. Masz coś czego nikt inny wcześniej nie posiadał. Nie zmarnuj tego. A teraz cel w jakim Cię wezwałam. Znalazłam dla Ciebie kolejną misję..
- Zamieniam się w słuch.
- Będziesz musiał wyśledzić i zniszczyć pewnego demona, nazywa się Fokalor. Jeden z potężniejszych po upadku. Zaczął zabijać ludzi, których pętał. Twój cel to eliminacja, a w najgorszym przypadku odesłanie.
- To nie jest przypadkiem jeden z „ Wielkich Generałów Piekła”? – zdziwiłem się.
- Ten sam. – powiedziała z uśmiechem. – Twoja pierwsza tak poważna misja, nie zmarnuj szansy.
Kiedy już miałem wychodzić zatrzymała mnie.
- Zanim wyjdziesz. – powiedziała ze złośliwym uśmiechem. – Przeprowadzasz się do gimnazjum dla kadetów. Będziesz się uczył z jedną klas początkujących.
Ostatnie zdanie wbiło mnie w ziemie. Początkujący.. Uczniowie w moim wieku, którzy dopiero wkraczali w nasz świat. To normalny wiek, w którym zaczyna się naukę naszego zawodu. Mi mówiono, że edukację zacząłem wcześniej, tylko z powodu, braku ojca i matki. Miałem prywatnych nauczycieli i od zawsze szkolono mnie na rycerza. A teraz musiałem zmierzyć się z dzieciakami, które nie wiedziały zupełnie nic o mojej profesji. Będę musiał chronić im tyłki przy najprostszych zadaniach. Misje, które oni będą robić ja robiłem w wieku dziesięciu lat. Zatrząsłem się ze złości. Sądząc po jej uśmiechu właśnie taki zamiar miała, a mianowicie jak najbardziej mnie wkurzyć. Odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem w stronę wyjścia, wychodząc trzasnąłem drzwiami. Gdy zobaczyli mnie rycerze przy wyjściu uśmiechnęli się i wręczyli mi plan lekcji.
- Brawo Chris, pierwsza misja. – Wystawił dłoń. Po namyśle uścisnąłem ją mocno. Nie było sensu wyżywać się na świecie za własne porażki. – A co do tej szkoły.. Nie wiem co powiedzieć.
- Dziękuje Davidzie. Masz może pojęcie gdzie znajduje się to miejsce gdzie mam mieszkać?
- Czwarty Zakon. Pokój numer sześćset dziesięć.
- Dobrze, przekażesz Gabrielowi, że chciałbym się z nim spotkać?
- Oczywiście i przypominam, że dla młodych kadetów odbędzie się uroczysta kolacja o godzinie dwudziestej. Do zobaczenia młody rycerzu.
-Dziękuję. Do zobaczenia.
   Ruszyłem szybkim krokiem w stronę korytarza. Musiałem wrócić do mojego mieszkania spakować się. Zgodnie z naszym prawem przeprowadzka miała trwać dokładnie jeden dzień. Nie do końca wiadomo dlaczego zostało to ustalone,  ale jeśli tak postanowił Nathaniel z pewnością miało to jakiś cel.    
         Wróciłem tym samym autobusem do domu. Powoli wchodziłem po schodach, tym razem już na oknie nie wisiała żadna karteczka. Zacząłem kluczami gmerać przy zamku. Bez zastanowienia wszedłem do środka o tej godzinie zawsze z Annabeth jedliśmy kolację, więc zaskoczyło mnie, że jeszcze jej nie było. Miałem coraz gorsze przeczucia. Powiedziałaby mi gdyby wychodziła gdzieś na dłużej. Może już przeniosła rzeczy do naszego nowego domu? Chodź z tego co wiem tylko ja musiałem się przeprowadzić. Nie posiadałem czasu na myślenie, musiałem się spakować, a wieczorem czekało mnie spotkanie z Gabrielem. Może go przy okazji zapytam czy wie coś o mojej siostrze.. Zacząłem przenosić swoje rzeczy z szafek do walizki. Po skończeniu wziąłem jeszcze szybki prysznic i gdy już miałem wychodzić, stwierdziłem, że napiszę jej karteczkę o moich przenosinach, by się nie martwiła. Z torbą na ramieniu zszedłem na dół. Zakon czwarty mieścił się w willi kilometr za miastem. Wziąłem taksówkę. Podałem adres – Sant Anthony 4a. Zastanawiałem się nad tymi wszystkimi dziwnymi wydarzeniami, które miały miejsce przez te ostatnie dwa dni. Czułem, że to wszystko było w jakiś sposób połączone. Nie miałem czasu na dalsze rozważania, ponieważ dojechaliśmy do celu. Przed moimi oczami rozciągnął się widok parku ćwiczebnego oraz wysokiego białego budynku, którym był mój nowy dom. W parku niedaleko gmachu rosły jabłonie, śliwy i jeszcze inne drzewa, których nie potrafiłem rozpoznać. Po obu stronach wejścia znajdowały się dwie białe kolumny. Same drzwi zostały zrobione z ciemnego drewna, które teraz pochłaniało promienie słońca. Powoli ruszyłem w stronę zakonu. Rozglądałem się na boki. Pole, na którym ćwiczyli kadeci, było dobrze przygotowane. Wszędzie znajdowały się drążki, tarcze strzelnicze, piłki lekarskie i hantle. Doszedłem do ganku i nie śpiesząc się, trzy razy zapukałem do drzwi. Otworzył mi siwy staruszek.
- Pan LeBlanc? – zapytał się drżącym głosem.
- Tak.
- Proszę za mną.
   A więc ruszyłem za nieznajomym w głąb domu. Co dało się od razu zauważyć, to  to, że zakon  był całkiem skromnie urządzony. Od czasu do czasu można było zauważyć krzesło opierające się o jakąś ścianę. Przystanęliśmy przy drzwiach, broniących dostępu do następnej części domu. Lokaj pogmerał przy zamku i otworzył je na oścież.  Ten korytarz miał większą ilość pomieszczeń. Prawdopodobnie były to sale typowo naukowe, natomiast staruszek prowadził mnie do części mieszkalnej. Przyglądałem się wszystkim rzeczom, które mnie otaczały. Nie było ich za wiele, aczkolwiek przyciągały uwagę. Ruszyliśmy dalej. Po paru krokach lokaj przystanął.
- Tu musi już Pan iść sam. Do końca korytarza pierwsze drzwi nie przegapi Pan. – rzekł, wręczając mi klucz.
  Zaskoczyło mnie to, ale nic nie powiedziałem. Ruszyłem za wskazówkami. Po paru chwilach stanąłem przed wejściem. Przekręciłem klucz w zamku, a drzwi ustąpiły z cichym jęknięciem. Przed moimi oczami rozciągnął się widok szeregu pokoi. Niosąc torbę na ramieniu, szybko sprawdzałem numery. Sześćset siedem, sześćset osiem, sześćset dziewięć, sześćset dziesięć. Pchnąłem skrzydło pokoju i wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Stało tam jedno łóżko, szafka nocna, trzy komody i   wejście prawdopodobnie do łazienki. Skromny pokój, ale w sam raz do moich potrzeb. Rzuciłem torbę na łóżko i zacząłem się rozpakowywać. Po dłuższej chwili, udało mi się wszystko jako tako zorganizować. Położyłem się na materacu. Leżałem zaledwie od paru minut gdy usłyszałem, że ktoś puka do drzwi. Nie śpiesząc się podniosłem się z łóżka i ruszyłem w ich  stronę . Powoli je uchyliłem, przed wejściem stała piękna dziewczyna. Miała duże niebieskie oczy i czarne jak kruk włosy. Na sobie nosiła tylko białą przylegającą sukienkę z głębokim dekoltem. Zmierzyła mnie wzrokiem, chyba niezbyt jej się spodobałem.
- Pan Gabriel, chce się z Tobą spotkać o godzinie osiemnastej w pubie „Black Cat”. – rzekła.
- Dziękuję, czy przekazuje jakieś dodatkowe informację?
- Nie, ale prosił żeby się Pan tym razem nie spóźnił.
- Oczywiście, jak zawsze.
  Zmarszczyła brwi.
- Nie mam już nic więcej do powiedzenia, żegnam panie LeBlanc.

   Nie odezwałem się, tylko zamknąłem drzwi. Musiałem powoli zacząć się szykować, bo dochodziła godzina siedemnasta, a tym razem naprawdę nie chciałem się spóźnić na spotkanie z Gabrielem. Najwyraźniej przyjdę troszkę później się na dzisiejszą kolację. Ruszyłem w stronę łazienki..

czwartek, 30 lipca 2015

Ja, Słowianin

Ja, Słowianin
„Czas sięgnąć w głąb naszej kultury”
  Koło domu, pełnym śniących,
  Obok kwiatów konających,
  Pędzi zjawa wraz z wąpierzem,
  Nocnym królem, nietoperzem,
  Stara wiedza ich przy sobie trzyma,
  Czarcia córa, czarciego syna,
  Północnice, wredne wróżki,
  Niech wam wiatr poplącze nóżki,
  Ciężkie życie ma Pan Bóg,
  Pęta tyle wrednych nóg
  Licho już daje do domu nura,
  Taka to nasza mroczna kultura!
  Ciepła, letnia noc, księżyc w pełni obserwował już bezbronny świat. W pewnej wiosce, pomiędzy domami, spostrzegłem przemykające się licho:
  - Gdzie tak pędzisz nocna zjawo?
  - Czynić zło. – rzekła chrapliwie.
  Biegała po wiosce przerażająca szkarada z jednym okiem. Do domu się skrada!
  - Przestań, czemu?
  - Za me krzywdy straszliwe.
  I szkodziło ludziom, tu poluzowało szczebel od drabiny, tam szepnęło człowiekowi do głowy złe myśli, siała zamęt i nasiona nienawiści. Koło domu pełnym śniących, zostawiała swoje ślady agresji.
  - Obok kwiatów konających swoje zło uczyniłam! Teraz odchodzę w dal. Może jutro jakiś wieśniak nadzieje się na pal!
  Mówiąc te słowa zniknęła.
  Jednak to nie koniec waszych mąk, bo zło już czyni inna para rąk.
   A w domostwie na kobiecej piersi siedzi zmora. Zazdrosna o swojego kochanka od rana do wieczora. Postanowiła męczyć zza grobu narzeczoną Stasieńki, której nienawidziła za młodu. Ugniatała niewiastę i męczyła, aż w końcu wypiła powoli, spływająca z jej nosa krew.
  - Masz tu kobieto! Za me kłute rany, nadszedł czas, gdzie konia dosiadamy!
  I udała się zmora do stajni, gdzie wybrała swego rumaka. Szkoda mi było tego biedaka. Kilka godzin jazdy, aż do momentu gdy z pyska nieszczęśnika wychodziła piana, dopiero wtedy zmora odprowadziła zwierzę do domostwa.
  - Wypełniłam moje plany! Niech się budzi Słowianin przegrany! – ta również zniknęła.
   Na to wszystko lud zebrany, krzyczy wielce załamany.
  - Ktoś wyrządził mi wielką szkodę, przez tę drabinę roztrzaskałem sobie nogę!
  - Gdzie to licho? Gdzie ta szkarada? Tak się zachowywać nie wypada!
  Wraz z widłami w lewej ręce, chciał zadać tłum kres tej męce.
  Pędzi zjawa wraz z wąpierzem.
  Skończyły się zabawy, z wampirem nie ma co zadzierać. Wszyscy ludzie nogi za pas, bo wiedzą, że już nadszedł ich czas. Dopiero teraz prawdziwe zaczęły się trwogi, gdy ściany pełne były pożogi. Tańczcie wraz z nocnym królem, nietoperzem! Zaczynać pląsów, nie polecam! Dopiero słońce ocalić was może, czekajcie na świt, lub gińcie w trwodze. Stara wiedza ich przy sobie trzymała, więc przebili wąpierza osikowym kołkiem.
  Niestety.. Teraz zmora swój taniec zaczyna, czarcia córa, czarciego syna! Północnice, wredne wróżki, pomagają swej siostrze. Lecz każda z nich, nadziała się na ostrze. Niech wam wiatr poplącze nóżki, przeklęte stworzenia. Na szczęście szkarada boi się swojego odbicia i cienia.
  Ciężkie życie ma Pan Bóg, musi dbać o każdy lud. Tam gdzie diabeł wychyla swą głowę, Pan musi wyciągnąć swój miecz i ją przyciąć. Pęta tyle wrednych nóg.. Wszystkie stwory uciekają w popłochu, widząc siłę, jarzącego się motłochu! Licho już daje do domu nura, a zmora ucieka! Bojąc się potęgi i siły prostego człowieka!
  *** Prawdziwe znaczenie i mój punkt widzenia.
  O czym tak naprawdę opowiada ten tekst? Wygląda jak bajka, którą rodzice straszą swoje pociechy na dobranoc. Nie ma inteligentnej puenty jak w poezji Krasickiego, ani pięknego języka jak w dziełach Mickiewicza. Jest napisany przez zwyczajnego ucznia liceum, który długi czas zastanawiał się, o czym stworzyć pracę na konkurs. Moje myśli ciągnęły się poprzez Ukrainę, aż po naszą nację szukając inspiracji. Zaczynając od konfliktu u naszych sąsiadów, aż po Rotmistrza Pileckiego. Dość szeroki krąg zatoczyły me myśli, prawda? Miałem też zamiar napisać bajkę, która motywowała by pokolenia, lecz takich jest na pęczki. Czym mogłem się więc wykazać? Niczym, odpowiedziałem sobie z uśmiechem. Moim rozpoznawalnym znakiem, będzie jego brak. Co tak naprawdę chciałem przedstawić, w tym krótkim tworze, który jest czymś na kształt synkretyzmu? Odpowiedź jest krótka: swoje poglądy. Kocham swój naród, nienawidzę globalizacji. Kocham moją ziemię i nie chcę jej sprzedać za euro srebrniki. Nie były mi do szczęścia potrzebne restauracje McDonalds, czy napływ muzyki pop. Chciałem tym „dziełem”, przybliżyć moje zasady moralne i naszą jakże bogatą kulturę. Jestem chrześcijaninem, wychowałem się w Polsce i kocham ją ponad życie. Mam tu rodzinę, dom, dziewczynę, przyjaciół. Muszę przyzwyczajać się do myśli, że nie odpowiadam sam za siebie i „trwam” także dla innych. Choć czasem ranię moich najbliższych to wiem, że mi wybaczą. Dla nich mogę walczyć za wolną Polskę, za naród, w którym wychowają się przyszłe pokolenia. Ojczyzna, to dobro wspólne. Ludzie pytają mnie „Co to jest Patriotyzm?”, „Na co komu potrzebna ojczyzna?”. Ciągłe skargi na nasze doczesne życie, ludzie masowo uciekają z kraju. Nasza ojczyzna, to nie tylko kawał ziemi położonej nad Bałtykiem. To ludzie, którzy w nim mieszkają i historia, która go spaja. Więc czemu jesteśmy agresywni, narzekamy i tak dalej? Nie mam pojęcia, ale się domyślam! Właśnie dlatego, nie użyłem ostatniego zdania z wierszyka. Miało ono zostać wpisane w puentę całej pracy. Więc gdy pytają mnie, dlaczego jako Polak jestem taki smutny i przybity, odpowiem z dumą:

TAKA TO NASZA MROCZNA KULTURA!



PS. Czy taka forma wam się podoba?



Dusza - Krótkie Opowiadanie

 Dusza
  Prolog
  Rok 1830...
  Słońce zaszło już za horyzontem, a niebo przykrył szereg czarnych chmur. Krople opadały na miasto, pozostawiając po sobie charakterystyczny zapach deszczu. Pojedyncze powozy przejeżdżały ulicą rozbryzgując nagromadzoną w kałużach wodę. Kamienica Jacoba Dunkleda znajdowała się niedaleko centrum. Młody arystokrata otrzymał nieruchomość od swego zmarłego wuja, który zapisał mu ją w testamencie. Kilka tygodni później młodzieniec podjął decyzję o przeprowadzce do Wakeru. Pieczołowicie rozwijana kariera prawnika, zapewniła Dunkledowi kontakty i bardzo szybko pozwoliła mu się ustatkować. 
  - Witaj w domu - powiedziała z uśmiechem Cassandra.
  Jacob wspiął się po kamiennych stopniach. Posiadłość Dunkledów nie należała do najmniejszych, a obecne na ścianach zdobienia były szczegółowo wykonane. Samo wnętrze nie prezentowało się gorzej, hebanowe meble i podłogi idealnie zgrywały się z białymi ścianami.
  - Witaj - odparł nieśmiało Dunkled. - Jak ci minął tydzień?
  - Każda chwila bez ciebie jest cierpieniem - rzekła niewinnie.
  Jacob bardzo kochał żonę, poznali się kilka lat temu, lecz wciąż odkrywali na nowo.
  - Udało wam się dopaść tego mordercę? - spytała.
  - Owszem - przytaknął. - Za tydzień czeka go stryczek.
  - Więc jestem bezpieczna - wyszeptała z ulgą. - Dziękuję kochanie.
  Jej usta zbliżyły się, całując jego policzek. Groteska owej sceny niebywale bawiła Jacoba.
  - Chodźmy - zaprosiła go gestem do środka. - Jamie przygotował kolację, po drodze opowiesz mi o sprawie.
  Ze względu na niezwykłą umiejętność dedukcji, mężczyznę często przydzielano do spraw prowadzonych przez Scotland Yard. Ostatnio szczególną aktywnością wykazywali się członkowie klubu okultystycznego o nazwie Eon. Sataniści zabijali swe ofiary, licząc przy tym na przychylność diabła. Sprawa od kilku tygodni spędzała sen z powiek społeczeństwa, lecz dzięki wnikliwości Jacoba udało się rozwikłać zagadkę. Trzeba tu również nadmienić, że młody Dunkled za swe starania nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia. Przestępcy niczym mu nie zawinili, a śmierć kilku osób była mu obojętna. Mężczyzna pomagał policji, ponieważ uwielbiał rozwiązywać łamigłówki. Z wielkim sprytem posługiwał się trudną sztuką manipulacji, a wypowiadane przez niego kłamstwa, tworzyły alternatywną rzeczywistość. Jacob odwiesił kamizelkę na kołek, a następnie ruszył do jadalni. Czekał tam na niego ciepły posiłek, który wraz z żoną spędzili na gawędzeniu. Prawnik opowiadał wybrance o swych kryminalnych przygodach, natomiast kobieta rewanżowała się informacjami na temat życia politycznego ówczesnego Londynu.
  - Żona lorda Alberta opowiedziała mi o jego kontaktach z podziemiem - zaczęła. - Podobno znika co noc, by wdać się w ciemne interesy.
  - Uzależnił się od opium - stwierdził obojętnie. - Sama wiesz, że zamożne panie lubią koloryzować rzeczywistość.
  - Zgadzam się - przytaknęła. - Jednak nie każdy wraca do domu z ubraniem poplamionym krwią.
  Ciało Jacoba zatrzymało się, a jego wzrok powędrował ku kobiecie.
  - Widzę, że przyciągnęłam twoją uwagę - prychnęła.
  - Owszem - pokiwał głową. - Kiedy następnym razem spotkasz się z lady Edwards wypytaj ją o szczegóły zajścia.
  - Dla ciebie wszystko, ukochany.
  Mężczyzna wstał od stołu i ruszył w kierunku pracowni. Musiał wypełnić raport, a następnie przygotować jutrzejszą przemowę. Zebrane dowody, powinny na dobre rozwiać wątpliwości przysięgłych. Skrzypiące deski doprowadziły Dunkleda do biblioteki. Pomieszczenie wypełnione było książkami, a całość mimo upływu lat zachowała się w idealnym stanie. Na środku pokoju znajdowało się dębowe biurko, przy którym zwykł pracować Jacob. Ku zdziwieniu mężczyzny jego ulubione miejsce, było już zajęte.
  - Witaj, chłopcze - przywitał się gość.
  Twarz przybysza skrywał cień, lecz jego sylwetka wyraźnie rysowała się w blasku księżyca.
  - Proszę mi wybaczyć, ale nie zostałem poinformowany o pańskim przybyciu - odparł obojętnie Dunkled.
  Jego myśli pędziły jak szalone. Zastanawiał się, czy siedzący przed nim jegomość jest członkiem Eonu. Strach zimnymi palcami musnął jego ciało.
  - Nasze spotkanie musiało pozostać tajemnicą, dlatego też nie przekazałem podobnych wieści.
  - Rozumiem.
  Mimo ciemności Jacob miał wrażenie, że oczy rozmówcy były skierowane wprost na niego. Czuł na sobie przeszywający wzrok istoty.
  - Skazałeś na śmierć Magnusa Willfreda - stwierdził obojętnie nieznajomy.
  - Zgadza się - przytaknął. - Zamordował wiele niewinnych istnień.
  Szczery śmiech przybysza przeciął powietrze, wprawiając w oniemienie Dunkleda.
  - Darujmy sobie ten teatrzyk - warknął. - Wiem, że cudza śmierć, nie jest w stanie poruszyć twojego serca.
  - Każdy kiedyś umrze - wzruszył ramionami. - Nie widzę powodu, by nadmiernie przejmować się cudzym nieszczęściem.
  - Idealnie.
  Rozmówca podniósł się z krzesła, a następnie ruszył w kierunku Jacoba. Dopiero teraz mężczyzna mógł zobaczyć twarz przybysza. Oczy potwora były czarne, a śnieżno białe włosy odbijały promienie księżyca. Czarny płaszcz poruszony niewidzialną, siłą delikatnie trzepotał.
  - Zgodzisz się być moim następcą, Jacobie Dunkled?
  Prawnik nie odczuwał strachu, wręcz przeciwnie. Jego ciało odczuwało podniecenie, mimo przerażającej aury przybysza.
  - Nie znam idei pełnionej przez ciebie funkcji, lecz twój obraz budzi we mnie wątpliwości - odparł zwyczajnie.
  - Pozwól, że przybliżę ci sytuację - rzekł spokojnie rozmówca. - Przed twoim domem rezydują pozostali członkowie Eonu. Cała organizacja wie o twoim udziale w sprawie, jednak moja obecność chwilowo powstrzymuje ich żądze mordu. Zostań sługą Boga, a w zamian ty i twoja rodzina będziecie bezpieczni.
  - Jeśli cię nie posłucham, czeka nas śmierć?
  - I piekło - pokiwał głową stwór.
  Członki Jacoba odmówiły mu posłuszeństwa. Dopiero teraz mężczyzna zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
  - Zgadzam się na twoją ofertę - wyjąkał.
  Monstrum z uśmiechem pokiwało głową, a następnie zbliżyło się do Dunkleda. Jego długie palce musnęły twarz wybrańca.
  - Zostaniesz Śmiercią - wyszeptał.
 
 
 
 PS. Jeśli chcecie bym coś dopisał - proszę o komentarz :)
 

   

środa, 29 lipca 2015

Senni Podróżnicy - ROZDZIAŁ 2

  ROZDZIAŁ 2
  - Ej półgłówku, obudź się! – szeptała podniecona Mary.
  Rene. krótko mówiąc nie miał zamiaru zrywać się z łóżka. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy siostra podniosła kołdrę, a zimny wiatr przesunął swymi palcami po ciele nastolatka.
  - Co ty odbiło ci?! – jęknął chłopak, próbując z powrotem zakryć swoje ciało.
  - Oj już nie bądź taki delikatny. Chodź obejrzymy tę plażę, o której wspominał Edward.
  - Już nie mam co robić, tylko chodzić w nocy z tobą na plażę. W dodatku kiedy leje. – powiedział sceptycznie.
  - Przestało padać, niebo jest bezchmurne. – pokazała palcem na okno.
  Rene. zrezygnowany pokręcił głową.
  - Dobra, ubiorę się tylko. Jak mama nas nakryje to nie żyjemy.
  Mary czekała od kilku minut na swojego brata. Kiedy jego blond czupryna wyłoniła się zza drzwi, wreszcie mogli wyruszyć. Skradali się po kolejnych stopniach, modląc się by nie zostać przyłapanym. Kiedy trafili do salonu zachowywali kompletną ciszę. Adrenalina dudniła im w uszach, a trzęsącymi się dłońmi ubierali buty. Kiedy zamknęli drzwi, pobiegli do zejścia na plażę. Ich śmiech był bardzo donośny, jednak w willi snów nikt nie zwracał na to uwagi.
  - Ostrożnie Mary, te schody są bardzo strome.
  - Gadasz jak nasz ojciec. – powiedziała z uśmiechem i wyrzuciła ręce w górę.
  Rene jednak miał rację schody, prowadzące na plażę były z gładkiego kamienia, a dodatkowo oblane wodą stanowiły spore zagrożenie. Zeszli na plażę, zapach słonej wody mocno uderzył w ich nozdrza.
  - Matko, jak tu pięknie. – powiedziała Mary.
  - Czym jest ta świecąca zielona kropka? – spytał chłopak.
   - Która kropka?
  Chłopak pokazał palcem mały zielony punkt przemieszczający się niedaleko ich oczu.
  - Ich jest mnóstwo! – zachwycił się.
  Świetliki powoli wylatywały spomiędzy drzew, wolne zielone kropki swobodnie poruszały się nad ich głowami. Śmiech rodzeństwa rozszedł się daleko w stronę morza i skał. Wyczerpani, położyli się na plaży. Patrzyli na tysiące gwiazd, które wędrowały po nieboskłonie. Spadająca gwiazda mignęła tylko na niebie.
  - Pomyśl życzenie. – powiedział Rene.
  Siostra popatrzyła na niego ze zdumieniem. Jej brat nigdy nie był przesądny, co z jego strony stało się lekką hipokryzją. Twierdził, że istnieje świat bajek, duchów, wampirów i im podobnych. Nie był w stanie zrozumieć wiary ludzi w krótkie, ulotne chwile. Empatii i wewnętrznego dobra, mu nie brakowało, po prostu był zagubiony. Widać dla niej powoli się zmieniał. A może wcale nie, popatrzyła na niego z konsternacją. Rene jednak nie zwracał uwagi na swoją siostrę, podniósł się na rękach i wpatrywał w niebo.
  - Robi się zimno. – powiedziała Mary.
  - Racja, wracajmy.

  Lekko się ociągając podnieśli się z ziemi i ruszyli drogą powrotną do willi. Mieli dziwne uczucie, że ktoś ich obserwuje. Rene. rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zobaczył. Lekko zaniepokojony otworzył drzwi swojego nowego domu. Ciężko im było cokolwiek zobaczyć w ciemnościach. Gdyby nie wcześniejsze oględziny, prawdopodobnie wpadli by na szafę stojąca w przedpokoju. Na paluszkach ruszyli do swoich pokoi.  Mary delikatnie złapała za klamkę i weszła do środka. Jej pomieszczenie różniło się od tego, które posiadał brat. Na biurku,  również stojącym pod oknem, leżały przybory do malowania. Łóżko wyłożone było różową pościelą, a na nim leżała oprawiona w srebrną okładkę książka. Ze zdziwieniem spostrzegła, że była to ta sama lektura, którą oglądała w bibliotece. Przewertowała kilka stron, każda z nich była wypełniona misternym pismem i rysunkami przedstawiającymi potwory i sceny bitewne.  Postanowiła pokazać go bratu. Miała już ruszyć do jego pokoju, ale usłyszała głośne chrapanie. Nie miała serce go drugi raz budzić, choć fakt, że bardzo ją te dźwięki rozśmieszyły. Postanowiła samotnie wybrać się w przechadzkę. Powtórnie odwiedziła salon i skierowała się do biblioteki. Ciekawość kazała, sprawdzić jej co jest pod posadzką. Bose stopy ślizgały się po schodach, a droga była zdecydowanie dłuższa, niż się pierwotnie wydawało. Z każdym krokiem Mary było coraz cieplej. Kamienie pod stopami nagrzewały się i mijając kolejne stopnie dziewczyna zauważyła, że stają się coraz bardziej wilgotne. Wreszcie jej oczom ukazało się gigantyczne pomieszczenie. Jaskinia były wypełniona świecącymi grzybami, które pokrywały sufit. Kobieta przez chwilę nie mogła uwierzyć własnym oczom. Stała tak z otwartą buzią i przyglądała się temu ogromowi cudów. Idąc w głąb jaskini poczuła jak gorąca woda oplata jej palce u stóp. Zanurzyła się w niej po szyję, wtedy poczuła jak coś utrudnia jej ruchy. Ciało powoli zaczęło jej drętwieć i z coraz większym trudem przychodziło jej złapanie oddechu. W panice zachłysnęła się wodą, gdy gorący płyn wlał się jej do buzi poczuła jak jej serce zwalnia. W głowie jej zawirowało, spostrzegła biegnącą postać, wskakującą do jeziora. Ostatnie co zobaczyła przed oczami to piękna twarz, na której rysowała się determinacja. Potem już w swe ramiona wzięła ją ciemność.

Audiobook

  Witam!

   Postanowiłem nagrywać audiobooki - dla tych najbardziej leniwych :). Dziś zamieszczę pierwszy i ostrzegam: Będzie Ich Więcej! Serdecznie pozdrawiam!

Link do Audiobooka :) Senni Podróżnicy

Ps. Prawie bym zapomniał.. Prezent od mamy mojej dziewczyny :) :

wtorek, 28 lipca 2015

Książka 2 - Igni Feri

  Druga seria, której akcja będzie toczyła się zupełnie odrębnie w stosunku do Sennych Podróżników. Jest to książka napisana przez 15 latka, więc proszę o wyrozumiałość :) Teraz mam już 17 ( prawie 18 ), lecz mam do niej sentyment :)
IGNI FERI


  „Skrzydła mego ducha latają wysoko, ciemność jednak zbyt często zamyka otchłani oko, staramy się znaleźć prawdę wśród nas, choć jeszcze przed nami został najciemniejszy las”
  Wprowadzenie
  Zakon rycerzy jasności jest instytucją, broniącą świata przed demonami i ich pochodnymi. Są one jak najbardziej widoczne dla ludzi, lecz ukrywają się pod postaciami, w których wykrycie ich jest praktycznie niemożliwe. Nathaniel Raly założył fundację i dostał pozwolenie na prowadzenie jej z samego Watykanu. Było to w roku 1543. Do tej pory organizacja zwalcza piekielną działalność. Czytają państwo właśnie Kronikę obecnie jednego z najpotężniejszych rycerzy, który szczegółowo tłumaczy jak działa piekło, co dzieje się z duszami po śmierci, a także jak powinno walczyć się z piekielnymi siłami. Nazywa się on Chris LeBlanc. Miłej lektury.
  ROZDZIAŁ PIERWSZY
Myślałem, że zacznie się to inaczej.
    Jak widać nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Kolejny nieudany eksperyment. Próbowałem wstać. Niestety, nogi już drugi raz w tym dniu odmówiły posłuszeństwa. Runąłem na posadzkę. Powoli podciągając się na szafce przyklęknąłem na kolanie. Z trudem wspiąłem się wyżej i powoli stanąłem na nogach.
  Gdyby za każdym razem szło mi tak fatalnie, pewnie przestałbym próbować. Zostało jednak we mnie jeszcze trochę uporu. Ruszyłem powoli do wyjścia. Miasto przywitało mnie lekkim zapachem spalin, który powoli rozpływał się w woni padającego deszczu. Miałem jeszcze jedno zadanie do wykonania. Jestem samotnikiem, niestety ktoś to musi robić. Większość z mojego zawodu zginęło lub została pożarta przez demony. Mnie udało się przetrwać tylko dlatego, że ludzie wierzyli we mnie, gdy ja w siebie zwątpiłem. Tak, to nie nasza strona fizyczna walczy z Piekłem, walczymy wiarą. Otchłań próbuje nas tylko zastraszyć fizycznie, tak naprawdę atakuje nas mentalnie. Niestety, właśnie miałem odbyć bardzo nieprzyjemne spotkanie z Adramelechem. Przed upadkiem należał do Chóru Tronów, ale dał się namówić na jeden bardzo głupi wypad i przegrał wszystko. Został strącony do Czeluści, a w niej został Kanclerzem. W naszej profesji uważamy go za ósmego z dziesięciu Arcydemonów. Powoli ruszyłem ulicą. Mocny wiatr szarpał moim płaszczem, krople deszczu tańczyły w świetle latarni. Mijając dobrze mi znane kamienice popatrzyłem na okna. W większości  światła były już gaszone. Nie śpiesząc się, ostrożnie robiąc każdy krok, ruszyłem King’s Road. Za pół godziny miałem spotkanie z demonem na drugim końcu miasta. Gdyby to było południe nie miałbym szansy zdążyć na czas. Na szczęście, jak wielu „Rycerzy Jasności” prowadziłem nocny tryb życia. Wsiadłem do pierwszej taksówki, która pojawiła się na ulicy i podałem adres. Klub Storm. Nazwa, która sugeruje tawernę, tak naprawdę była miejscem spotkań nieśmiertelnych.
   Jadąc przyglądałem się wszystkim młodym ludziom, którzy wracali z imprez do zapłakanych matek, które nie wiedzą, co o drugiej w nocy mogło robić ich dziecko. Uśmiechnąłem się na tą myśl, sam miałem siedemnaście lat i pewnie  taksówkarz myśli, że wiezie jednego z tych właśnie nastolatków i zastanawia się, dlaczego jestem jeszcze trzeźwy. Gdyby wiózł jakiegoś pijanego, pewnie mógłby wyciągnąć od niego więcej pieniędzy. Uśmiechnąłem się lekko, kiedy akurat kierowca zerknął na mnie w tylnym lusterku. Zadał mi spojrzeniem nieme pytanie. Nie odpowiedziałem.
   Nareszcie dojechaliśmy.
- Dwadzieścia osiem funtów. – zażądał kierowca.
Zapłaciłem i wysiadłem z taksówki. Powoli się rozejrzałem. Zobaczyłem bramę, za którą prawdopodobnie znajdowało się wejście, fasada była zrobiona z ciemnego kamienia, na dachu znajdował się gargulec o kształcie diabła. Klub wyglądał na jeden z tych droższych, gdzie oprócz dobrej zabawy, można otrzymać jeszcze inne, bardziej cielesne rozkosze. Podszedłem do bramy. Tak jak podejrzewałem: stało tam dwóch groźnie wyglądających karków. Gdy tylko się zbliżyłem zrobili krzywe miny. Ten wyższy jest pewnie ważniejszy, stwierdzam fakt po tym, że miał plakietkę z napisem szef ochrony. Odezwał się niskim głosem :
- Nieletnich nie wpuszczamy. – powiedział dryblas.
- Dla mnie zrobicie wyjątek. – warknąłem.
Zaśmiali się. W sumie nie jest to szczególnie dziwne. Mam metr osiemdziesiąt wzrostu i wyglądam raczej jak chłopak, który jest wysportowany, ale nieszczególnie groźny, podczas gdy oni byli zbitą górą mięsa, która wyglądała jak machina wojenna. W tej walce raczej mało osób postawiłoby na mnie. I.. wielu by się zdziwiło. Na szczęście właśnie pojawił się Matthew, ludzki sługa demona.
- Wpuście go panowie. A co do Ciebie, Chris , mógłbyś choć raz nie pakować się w kłopoty. – powiedział „Kelner”.
- Akurat to nasza najmniej istotna sprawa. – odburknąłem i wszedłem w czerń za prawdopodobnie jedynym ludzkim przybocznym Adramelecha.
  Wreszcie zobaczyłem jakiekolwiek przebłyski światła, było to światło tworzone przez kolorowe lampy migające pod sufitem. Chcąc nie chcąc trzeba przyznać, że demon ma gust. Wszędzie kręciły się czerwone ozdoby powieszone w równych odstępach. Nie miałem za wiele czasu by się rozglądać, ponieważ Matthew był bardzo niskim człowiekiem i szybko znikał w tłumie.
 Po chwili przepychania się między tańczącymi parami, doszliśmy do czarnych wysokich drzwi. Sługa szybko otworzył je i weszliśmy do środka. Przed moimi oczami rozciągnął się widok sporego pokoju, o bardzo bogatych meblach i wymyślnych ozdobach wiszących pod sufitem. Na czarnym jak noc fotelu siedział demon. Wyglądał dość niepozornie. Mężczyzna koło czterdziestki, dobrze zbudowany, o włosach czarnych jak heban. Brązowe oczy błyszczały inteligencją. W ich wnętrzu kryła się wiekowa wiedza, przykryta kurtyną rozbawienia. Gdy otworzył usta wysunął się szereg ostrych jak szpilka zębów.
- Witaj w moich skromnych progach Chris’ie LeBlanc. – powiedział z uśmiechem. – Co Cię do mnie sprowadza?
- Twoje zaproszenie. – burknąłem.
- Dlaczego jesteś taki zły? Znowu Ci się nie udał eksperyment? – zaśmiał się.
Przeszły mnie ciarki. Jedyne osoby, którym powiedziałem o moich badaniach to Annabeth, czyli moja siostra, oraz Gabriel. Obydwie te osoby, nie powiedziałyby o nich bez mojej zgody, a tym bardziej Kanclerzowi Piekieł.
- Hmm. Powiedzmy. –  powiedziałem nonszalancko.
- Nie uda Ci się to.  – pokręcił głową. – Żadnemu człowiekowi się to nie udało.
No właśnie w tym rzecz, ja nie jestem do końca człowiekiem, pomyślałem.
- Mimo to będę próbował.
- Wy ludzie jesteście zabawni, wasza wiara jest niesamowita. – powiedział z niedowierzaniem.
- Nadal nie znam powodu, dla którego mnie wezwałeś.
- Dobrze, bądźmy szczerzy. Wezwałem Cię, ponieważ mam Ci do złożenia pewną propozycję..
- Zapomnij, nie będę się układał z demonem.
Zaśmiał się.
- A to ciekawe, bo mam akurat pewne informacje o twoim ojcu..
Przeszedł mnie dreszcz.
- Co wiesz o moim ojcu?! – krzyknąłem.
- Spokojnie najpierw wysłuchaj mojej oferty dobrze? – uśmiechnął się złośliwie.
Powoli kiwnąłem głową. Wciąż byłem w szoku, mój ojciec nie żył od dziesięciu lat. Przed śmiercią był opętany przez demona Szemchazaja. Matka zawsze gdy o nim wspominałem odchodziła i mówiła, że nie jestem jeszcze gotowy. Nigdy nie miałem dość odwagi, by zapytać, co ojciec robił przed śmiercią.
- A więc wiesz, że Twój ojciec został opętany przez „Wiszącego Pod Nieboskłonem’’? – droczył się ze mną. Złość powoli przejmowała nade mną kontrolę. Mocniej zacisnąłem pięści. Widząc to demon uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Z tego co widzę wiesz, a więc pierwszy raz od tysiąca lat, nasz ukochany wódz raczył się z powrotem pojawić w czeluści. Do tej pory mógł być na ziemi tylko wtedy gdy pętał jakiegoś biedaka, lecz teraz naprawdę powrócił.. – Zamyślił się. – Wielu z nas to bardzo nie odpowiada. Mnie akurat jest to obojętne, ale Samaelowi bardzo się to nie spodobało…
- Dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego? – wtrąciłem się.
- Nie przerywaj mi! – warknął.  - W tym sęk, że od kiedy wrócił Szemchazjasz, zaczęły się dziać dziwne rzeczy, na Ziemi zaczęły się  masowe ataki na lokale, które prowadzę ja i Marou’em. Wątpię, żeby to było dzieło „Wiszącego” , bo ataki zaczęły się dwa miesiące przed jego powrotem, a poza tym jesteśmy jednymi z niewielu neutralnych wyżej postawionych demonów. Więc chciałbym żebyś odnalazł tą osobę i ją zniszczył. Czyż nie proszę o mało? – Uśmiechnął się.
Zastanowiłem się. Zadanie wydawało się dość proste, ale nawet tak mała ilość czasu, którą spędziłem na ziemi nauczyła mnie by nigdy, ale to nigdy nie zawierać układów z demonami. Z drugiej jednak strony perspektywa dowiedzenia się czegoś o ojcu, była aż nazbyt kusząca..
- Daj mi czas na zastanowienie się.
- Sześć dni. Skontaktuję się z Tobą. – Uśmiechnął się. – Matthew odprowadź pana LeBlanc do wyjścia.
- Tak jest Panie. – powiedział sługa i ruszył w kierunku korytarza.

Nie mając nic innego do roboty, powoli ruszyłem za „Kelnerem”. Wróciliśmy tą samą drogą, przy wyjściu spostrzegłem, że przygląda mi się jakaś dziewczyna. Miniówka, szpilki, pomalowane czerwone usta, brązowe oczy, typowa nastolatka. Jednak coś mnie zaniepokoiło w jej wyglądzie, a raczej w sposobie jakim mi się przyglądała. Niestety nie miałem czasu by przyjrzeć się jej dokładniej, bo Matthew już znikał w tłumie, a szczerze wątpiłem bym sam dał radę trafić do wyjścia. Nareszcie trafiliśmy do bramy. Na zewnątrz przywitały mnie nieprzyjaźnie nastawione twarze tych samych dwóch karków, których spotkałem przy wejściu. Uśmiechnąłem się do nich złośliwie i ruszyłem na  ulicę. Mieszkałem z siostrą na drugim końcu miasta. Wziąłem głęboki wdech. Popatrzyłem na zegarek, zbliżała się czwarta rano. Powolnym krokiem ruszyłem do domu, wciąż myśląc o propozycji demona i o dziewczynie, którą zobaczyłem w klubie. Rozejrzałem się powoli, zastanawiając się czy, niektóre światła kiedykolwiek gasną…

Książka - Senni Podróżnicy

Opublikuję kilka rozdziałów powieści, która nigdy nie zostanie ukończona.

Zapraszam

SENNI PODRÓŻNICY
  ROZDZIAŁ 1
  Czarny powóz sunął po brukowanej ulicy, na skraju klifu. Na tylnej kanapie siedziała dwójka nastolatków. Maria i Rene próbowali dostrzec swój nowy dom. Dumny wiktoriański budynek stał samotnie pośród drzew, niewzruszony dookoła szalejącą burzą.
  Powóz powoli wturlał się na górę. Przewoźnik wyszedł i otworzył czarną pordzewiałą bramę.  Gdy wjechali na plac, drzwi powozu otworzyły się.  Na początku wysiadła kobieta w średnim wieku, ubrana bardzo szykownie, figury pozazdrościć jej mogły również młodsze panie. Mimo, że posiadała piękna twarz, przez znaczną część jej życia witał na niej grymas niezadowolenia. Jej blond włosy odziedziczyły po niej dzieci. Maria i Rene wysiedli z powozu i dołączyli do matki. Ubrana w futro i wysokie szpilki kobieta, ruszyła szybko w stronę woźnicy, rzuciła mu na rękę kilka złotych monet i szepnęła mu coś na ucho. Mężczyzna bez słowa przytaknął głową i zaczął zanosić walizki do nowo zakupionej posiadłości.
  - Jak wam się dzieci podoba wasz nowy dom?
  - Nie widzieliśmy go jeszcze od środka, mamo. – rzucił sceptycznie Rene
  Lilia, matka dwójki buntowniczych nastolatków, była świeżo po rozwodzie. Kupiła pierwszą lepszą, tanią nieruchomość, która teraz miała służyć im za dom. Kobieta zaskoczona była ceną rezydencji. Była ona zupełnie nieadekwatna do zakupionych dóbr. Dzieci nie były zachwycone, wręcz przeciwnie. Opuszczenie przyjaciół, dla ludzi w tak młodym wieku stało się bardzo trudne. Nie pomagał fakt, że dom był położony na odludnym skrawku ziemi. Z budynku wyszedł elegancko ubrany służący. Miał kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Garnitur pasował na niego idealnie. Pod nim wyraźnie rysowały się mięsnie. Dłonie miał bardzo zniszczone, widać było na nich odciśnięte piętno ciężkiej pracy.
  - Państwa ogrodnik, mieszka w tamtej przybudówce, zejście na plażę jest z tej strony. – pokazał palcem na małą zdobioną barierkę, samotnie stojącą między drzewami. – Szkoła, do której zapisała Pani dzieci jest oddalona o około pięćset metrów od bramy wjazdowej. O czymś zapomniałem? A tak racja. Jestem majordomusem tego domu i będę usługiwał państwu. Moje nazwisko to Edward White. – powiedział z uśmiechem.
  - Dziękuję Edwardzie, pokaż nam zatem pokoje.
  Służący wprowadził ich przez wielkie dębowe drzwi do posiadłości. Wnętrze było urządzone w bardzo bogatym stylu. Przepych, który wylewał się wręcz z domu, nie był normą dla nastolatków. Krótki przedpokój, ze zdobioną szafą na płaszcze, prowadził wprost do potężnego salonu. Na środku stał długi stół, który co najmniej pomieściłby dwadzieścia miejsc. Każde oparcie krzesła posiadało zdobienie z liści. Po prawej stronie, obok czerwonej sofy stał wielki kominek.
  - Edwardzie napal nam proszę w palenisku. – poprosiła Lilia.
  Nastolatek przewrócił oczami.
  - Ciągle to samo. Edwardzie i Edwardzie, potrafisz do kogoś zwrócić się normalnie?
  Kobieta tylko uniosła brwi, w geście zaskoczenia. Rene. bez słowa ruszył po schodach do swego nowego pokoju. Jego pasją od zawsze były książki. Ich pomarszczone strony zabierały chłopca do świata, który samotnie tworzył. Często uciekał do niego. Jego jedynymi przyjaciółmi były postacie, które sam kreował. Sen stał się jego sojusznikiem. Z wyjątkiem siostry, którą kochał nade wszystko, nie miał nikogo. Kłótnie mamy i taty miały wielki wpływ na jego charakter. Mijając kolejne stopnie wreszcie trafił do  swojego pokoju. O dziwo bardzo przypadł mu on do gustu. Wreszcie wszedł w posiadanie swojej  prywatnej biblioteczki, która stała w kącie. Obok niej na gigantycznym łóżku spoczywała biała jak płatki śniegu pościel i czerwono-złote, zdobione poduszki z frędzlami. Przy oknie przez, które wpadały promienie zasłoniętego chmurami słońca, stało biurko z maszyną do pisania. Rene przejechał delikatnie palcami po klawiszach. Przez jego twarz przemknął wyraz zachwytu. Z okna miał cudowny widok na morze. Usłyszał za sobą delikatne pukanie.
  - To nowy początek braciszku. – powiedziała Mary.
  - Tak. – odparł smutno. – Mark będzie za tobą tęsknił. Mimo, że ja lubię samotność rozumiem, że tobie może nie być łatwo siostro.
  - Przestań zachowywać się jak matka. Sam narzekasz, gdy robi, a teraz zgrywasz przede mną Pana dyplomatę.. A co do Marka rozstaliśmy się przed naszym wyjazdem.
  - Co? Nie wiedziałem, przykro mi.
  - Nie ma o czym mówić. Jak ci się podoba nowy pokój? Prywatna biblioteka? Nieźle. – pokiwała z uznaniem głową. – Ale nie widziałeś jeszcze tej na dole.
  Oczy chłopaka rozszerzyły się do granic możliwości. Jego zapał szybko zastąpiły jednak wątpliwości.
  - Dlaczego?
  - Co dlaczego? – zapytała zaniepokojona siostra.
  - Dlaczego ten dom był taki tani? Komuś naprawdę musiało zależeć żeby go sprzedać, skoro się pozbył takiego cuda, za dosłownie grosze.
  - Widocznie miał dobry powód. – rzuciła siostra. – Idziemy zobaczyć bibliotekę?
  - Tak.
  Ruszyli drogą powrotną do salonu. Schodząc powoli po stopniach Rene, spoglądał na obrazy, które wisiały na ścianach. Przedstawiały one mężczyzn i kobiety w starodawnych strojach. Każda z pań była niezwykle piękna. Jasnozielone oczy i ciemne włosy podkreślały ich pokrewieństwo. Poprzedni właściciele domu spoglądali dumnie przed siebie. Można było dopatrzeć się w ich oczach wewnętrznego dobra. Wrócili do chyba największego pomieszczenia w domu. Ogień wesoło płonął w kominku i rozświetlał domostwo. Jedna droga prowadziła do wieżyczki, z której właśnie przyszli, mieściły się tam ich pokoje. Drzwi natomiast stały na wprost przedpokoju, przykryte czerwoną kotarą. Wejście do drugiej wierzy skrywało się po przeciwnej stronie pokoju. Oprócz tego dało się zobaczyć jeszcze wejście do kuchni, oraz owalne przejście, które prowadziło do nieznanej części domu.
  - Biblioteka jest za tą kotarą. – rzekła.
  Podeszła do brązowych wrót i szarpnęła mocno za klamkę. Drzwi ustąpiły bezgłośnie, a przed oczami chłopca ukazał się widok, który był spełnieniem jego marzeń. Pokój zbudowany na bazie koła, miał kilka pięter. Schody, które stały naprzeciwko rodzeństwa ruszały zarówno w górę jak i prowadziły w pomieszczenia położone poniżej posadzki. Pod ścianami znajdowały się półki wypełnione książkami, na środku stało zdobione brązowe biurko, prawdopodobnie dębowe. Oczy obojga rodzeństwa zaświeciły z zachwytu. Mary nie podzielała pasji brata do literatury wszelakiej, ale również doceniała dobrą książkę. Często leżąc na łóżku, kiedy akurat Mark nie znajdował się u nich w domu, brała do ręki swoje ulubione kryminały. Potrafiła przez wiele godzin, zgłębiać kolejne strony swoich ukochanych powieści. Ruszyli w przeciwne strony przeglądając zbiory, które ktoś magazynował od wielu, wielu lat.
  - Zobacz jest tu nawet najnowsze wydanie Poego! – wykrzyknął podniecony Rene
   Siostra chłopca nie kochała fantastyki, co więcej nie przepadała za nią. Większość dzieł amerykańskiego pisarza przyprawiała ją o dreszcze, mimo wszystko „Złoty żuk” bardzo przypadł jej do gustu. Nagły hałas wystraszył nastolatków, dobiegał on z wyższego piętra. Rene. nie myśląc wiele od razu rzucił się biegiem do schodów, siostra deptała mu po piętach. Górne poziomy biblioteki nie różniły się zbytnio od tego na parterze. Kolejne rzędy półek migały Mary przed oczami. Dobiegli wreszcie na miejsce, samotnie otwierające i zamykające się okno bujało się na zawiasach.
  - To tylko wiatr. – powiedział zawiedziony chłopak.
  Mary zamknęła okno i spojrzała z uśmiechem na brata.
  - A czego się spodziewałeś? Nawiedzonego domu? Nie żyjemy w jednej z twoich książek Rene
  - Wiem, ale nie mogę się pozbyć myśli, że jest coś jeszcze. – pokręcił ze zrezygnowaniem głową. – Cały czas mam wrażenie, że tu nie pasuje.
  Wrócił do oglądania księgozbiorów ze spuszczoną głową. Siostra popatrzyła na niego ze współczuciem. Wiedziała, że jej brat nie należy do tych „normalnych” osób. Gdy w Londynie mieli wspólny pokój, często rozmawiali do późna w nocy. Ona żaliła mu się ze swoich problemów sercowych, a on starał jej się pomóc. Zwierzali się sobie wzajemnie, Rene. mało mówił o sobie. Raz jednak pod naciskiem siostry wyjawił, dlaczego nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi.
  - Wszyscy są tacy sami. – osądził nastolatek.
  Mary wzdrygnęła się wytrącona z rozmyślań.
  - Nie osądzaj wszystkich na podstawie kilku poznanych dzieciaków. – rzekła siostra ściągając z półki książkę w srebrnej oprawce.
  Okładka przyciągnęła jej wzrok, nie posiadała ona tytułu ani podpisu autora. Mary myślała chwilę, po czym zaniosła ją do stolika. Rozsiadła się już wygodnie, gdy nagle usłyszeli głos matki wzywający ich na kolacje. Niechętnie oderwała się od swojego miejsca pracy. Lekko się ociągając, rodzeństwo ruszyło w kierunku jadalni. Czekał już na nich gorący posiłek. Lilia nie pamiętała kiedy ostatnio jedli wspólną kolację. W Londynie wraz z dziećmi nie mieli na to czasu. Ona pracowała do późna, a jej były mąż często wyjeżdżał na delegację. Z rozmyślań wyrwał ją Edward, który cicho wkradł się do pokoju.
  - Chodź usiądź z nami. – rzekła z uśmiechem.
  - Chyba mi nie wypada. – rzekł speszony.
  - Oczywiście, że wypada. Zapraszamy.
  Zdziwiony zachowaniem swojej nowej pani, kamerdyner usiadł przy stole.
  - Jak się państwu podoba dom? – próbował zagaić zaczerwieniony Edward.
  - Bardzo, proszę pana. – odezwał się Rene – Jednak ciekawi mnie jedna rzecz. Dlaczego był tak tani? Powinien kosztować znacznie więcej.
  - Oczywiście, zgadzam się z panem. Jednak pan DeQuincey wycenił dom jego przodków, na taką kwotę, a ja nie śmiałem się sprzeciwić.
  - Rozumiem.
  - Czym się zajmujesz Edwardzie? – zapytała Lilia.
  - Pracuję dla was. – powiedział z uśmiechem. – Oprócz tego jestem wolontariuszem w pobliskiej wiosce. W niedzielę będę musiał państwa opuścić na jeden dzień, ponieważ wtedy właśnie mam dyżur.
  - Oczywiście to zrozumiałe, zawsze powtarzałam dzieciom, że niesienie pomocy innym jest najważniejsze.
  Rene. i Mary wymienili zdziwione spojrzenia. Ale po otrzymaniu solidnego kopniaka pod stołem, szybko pokiwali potwierdzająco głowami.
  - Dobrze, idźcie na górę najwyższa pora spać.
  Dzieci niechętnie rozeszły się do swoich pokoi. Kobieta krótką na chwilę nasłuchiwała ich kroków, a następnie zaczęła rozmowę z majordomusem.
  - Myślisz, że są na to gotowi? – spytała.
  - Bardziej nie będą. – rzekł Edward patrząc smutnymi oczami w kominek.